Treści

Szewc (automatycznie) bez butów chodzi

Szewc (automatycznie) bez butów chodzi

Co łączy marketing i automatykę? Jeśli pierwszym skojarzeniem było założenie, że rozwiązania z zakresu automatyki potrzebują marketingu, żeby ‘się sprzedać’- macie rację! Jednak, jak głosi tytuł książki Paula Ardena. „cokolwiek myślisz, pomyśl odwrotnie”!

Odpowiedzią lepszą od tej pierwszej jest: to marketing potrzebuje automatyki, by wyróżnić się na rynku! Najlepszym tego przykładem jest ostatnia kampania marki Converse, tzw.Canvas Experiment. Streszczając zamysł twórców koncepcji, chodzi o przyciągnięcie jak największej liczby klientów poprzez stworzenie na wystawach sklepów sprzedających trampki z gwiazdką, ruchomych instalacji z użyciem rzeczonego obuwia. Projekt, montaż konstrukcji, a wreszcie –jej niuanse techniczne – wszystko to pokazuje film promocyjny!

ZOBACZ Converse – Canvas Experiment

Wideo zyskało już spory rozgłos: efekt końcowy jest rewelacyjny, ale przede wszystkim pozwala widzowi zobaczyć automatyki w wersji ‘light’! I dobrze, bo tego typu akcje mogą przekonać przyszłych studentów obawiających się ciężkostrawnych studiów inżynierskich, że w tej branży ‘bycie na diecie’ tez jest możliwe!

 

Małgorzata Hadwiczak

Temat jest dla Ciebie interesujący? Napisz wiadomość do autora i zdobądź ciekawy kontakt.

Czytaj więcej

Czytaj więcej
Czytaj więcej
Czytaj więcej

Treści

Społem – game/a over

Społem – game/a over

Mieszkasz w średnim lub dużym mieście? Pracujesz umysłowo? A może jesteś osobą starszą? Jeśli na któreś z pytań Twoja odpowiedź brzmi ‘tak’, ten tekst powinien Cię zainteresować! Dlaczego? Bo według badań grupy ekspertów, taki właśnie opis cechuje przeciętnego klienta sieci sklepów Społem, o której będzie – przynajmniej pośrednio – niniejszy artykuł.

Otóż, Szanowny Czytelniku, jakiś czas temu w środkowej Europie zaobserwowano wzmożoną aktywność pewnej części społeczeństwa (sic!). Grupa ta nie była przypadkowa –składała się z pracowników agencji kreatywnych i badawczych, znawców public relations, ekspertów marketingowych. Skąd takie nagłe poruszenie? Otóż znana chyba każdemu Polakowi marka Społem postanowiła się ‘przebrandować’ – zmienić w zasadzie wszystko: nazwę, logo, wygląd sklepów, poszerzyć asortyment. W myśl najnowszych światowych trendów do operacji przystąpiono metodycznie – zatrudniono specjalistów, badających  skojarzenia, jakie aktualnie budzi sieć sklepów, profil klientów oraz ich przyzwyczajenia. W oparciu o wyniki analizy, pomysłowi zatrudnieni w agencjach reklamowych rozmyślali nad nową identyfikacją wizualną i nazwą. Co im z tego wyszło? Moim zdaniem wielkie ‘G’…’G’ jak GAMA oczywiście.

Wspomniana GAMA, czyli nowa nazwa sama w sobie nie jest zła, jednak opracowany logotyp prezentuje się, jak gdyby zapraszał do osiedlowego sklepiku, którego właściciele sami postanowili uatrakcyjnić szyld! Dla pełnej jasności: nie mam absolutnie nic przeciwko drobnym lokalnym przedsiębiorstwom, wręcz przeciwnie! Przyuważona ostatnio pod Pyrzowicami „Wulkanizacja ‘U Dureksa’” wzbudziła we mnie szczery podziw! Jednak w przypadku Społem, gdzie sztab ludzi pracuje nad koncepcją i wykonaniem zleconych prac, efekty są mniej niż zadowalające. Dodajmy do tego fakt, że oryginalne logo sieci  – zaprojektowane w okresie międzywojennym – jest, a raczej było – przykładem całkiem solidnego designu. Wystarczyło by je odrobinę odświeżyć i rozszerzyć asortyment w sklepach. Biorąc pod uwagę obecny trend rynkowy, w którym konsumenci wracają do lokalnych, swojskich wręcz, produktów i marek, Społem po ‘faceliftingu’ miało by szanse odnieść spory sukces! A tak – zamknęło sobie drogę do nowej, szerokiej – nomen omen – gamy możliwości!

Małgorzata Hadwiczak

Temat jest dla Ciebie interesujący? Napisz wiadomość do autora i zdobądź ciekawy kontakt.

Czytaj więcej

Czytaj więcej
Czytaj więcej
Czytaj więcej

Treści

Po prostu ŁAŁ

Po prostu ŁAŁ

A jednak przydrożne billboardy stanowią niewyczerpane źródło inspiracji – choćby z tego powodu cieszę się, że w Krakowie nie jeździ się metrem! Przyzwyczajeni do najróżniejszych metod jakich imają się firmy, by zwrócić naszą uwagę na swoje reklamy, przestaliśmy już chyba reagować na „krzyczące” z gazet, ulotek, czy plakatów „OKAZJE”, „PROMOCJE”, „WYPRZEDAŻE”. Minimalne wrażenie robi wciąż „SZOK”, ale z nim też się oswajamy. Co na to producenci?

W poszukiwaniu chwytliwych haseł sięgnięto naturalnie do języka angielskiego – prawdziwej kopalni zwrotów-przyciągaczy! I tak  na przykład jeden z supermarketów zachęca nas do robienia u siebie zakupów sformułowaniem „ŁAŁ CENOWE!”. Zaciekawiona – nie tyle propozycją (zapewne interesującą, jak każda inna) sklepu – a formą przekazu poszperałam tu i tam… Okazało się, że faktycznie angielskie „wow” na tyle zadomowiło się w naszym kraju, że doczekało się spolszczenia, figurującego nawet w słownikach mowy potocznej. Powiedzmy, że z formalnego punktu widzenia słowo – choć mnie osobiście kłujące w oczy – jest poprawne. Pytanie jednak, czy faktycznie język polski jest na tyle ubogi, że koniecznie trzeba zapożyczać tak nagminnie słowa z zagranicy. Odpowiedź jest chyba oczywista

Nikt nie oczekuje by billboardy stały się medium edukującym społeczeństwo, ale coraz większej części reklam bliżej jest do twarogu z Chojnic ‘od którego nikt jeszcze nie umarł” w warstwie tekstowej i „Boczku wartego zachodu” w wizualnej, niż do ekwilibrystyki lingwistycznej godnej Jeremiego Przybory. A gdyby tak zadać sobie trochę trudu, by billboard lub plakat był kawałem dobrej marketingowej roboty, a nie tylko kaŁAŁem papieru?

 

Małgorzata Hadwiczak

Temat jest dla Ciebie interesujący? Napisz wiadomość do autora i zdobądź ciekawy kontakt.

Czytaj więcej

Czytaj więcej
Czytaj więcej
Czytaj więcej

Treści

Kultura (z) wysoka

Kultura (z) wysoka

Zazwyczaj krajobraz widziany przeze mnie w drodze do pracy jest podobny. Może to kwestia braku porannej kawy, może mijany prawie codziennie widok przestaje dziwić. Pewnego dnia jednak coś się zmieniło. Nie, znienacka nie powstało przy trasie nowe centrum handlowe, niczego też nie wyburzono, ani nagle nie rozpoczęto budowy. Po prostu: pojawił się billboard.

I nic niezwykłego w samym tym fakcie by nie było, ale zarówno treść, jak i forma przekazu mnie zaintrygowały. Oto reklama wyglądająca jak strona wyrwana z najprawdziwszego komiksu, namawia: ‘WEŹ KULTURĘ NA WAKACJE’. Fantastycznie – myślę i przesuwam wzrokiem po kolejnych ‘okienkach’ komiksowych, żeby dojść do puenty. Gdy docieram do rysunkowego finału, zdziwienie sięga zenitu, bo co bierze do plecaka bohater? Nie proszę Państwa, nie pakuje książki, biletu do muzeum lub do kina, ani nawet pasującego do konwencji komiksu Z uśmiechem na twarzy i okularami na nosie sięga po podstawowy w XXI wieku – przynajmniej według autorów kampanii – nośnik kultury, czyli odtwarzacz MP3!!!

Odrobinę podrążyłam – okazuje się, że przetarg na przeprowadzenie akcji promocyjnej ogłosiło Narodowe Centrum Kultury – instytucja, której jednym z głównych celów jest propagowanie oraz zwiększanie zainteresowania kulturą i sztuką. Trzeba przyznać – udało się, czego jestem dobitnym przykładem. Pytanie jednak, czy na pewno pliki audio są najbardziej reprezentacyjną przejawem kultury przed duże ‘K’…

Zamiast się czepiać może przyjmijmy, że nawet, jeśli w słuchawkach rzadko płyną nuty chopinowskie, potencjalnie mogą się tam też znaleźć np. audiobooki. Poza tym reklama z zasady skierowana jest szerokiego grona odbiorców, a ci mp3 używają często i z delikwentem pakującym odtwarzacz właśnie, mogą się łatwo identyfikować. Niech ostatnim argumentem na plus tej kampanii będzie założenie, że akcja może mieć także drugie dno, a więc przekaz ‘Kultura nie obciąża’ – w końcu słuchawki i cała grająca reszta waży tyle, co nic…

A całkiem poważnie do sprawy podchodząc: cieszy, że coraz więcej instytucji państwowych dostrzega potencjał marketingu i ‘wychodzi’ do ludzi, próbując oswajać sztukę w publicznej przestrzeni. Życzyć by sobie można tylko było, żeby propagowana kultura była faktycznie tą ‘wysoką’, a nie tylko wysoko zawieszoną.

Małgorzata Hadwiczak

Temat jest dla Ciebie interesujący? Napisz wiadomość do autora i zdobądź ciekawy kontakt.

TAGI:

Czytaj więcej

Czytaj więcej
Czytaj więcej
Czytaj więcej

Treści

Pojedynek Gutenberg vs Baird. Do przerwy 0:1

Pojedynek Gutenberg vs Baird. Do przerwy 0:1

Przeglądając gazetę, mój wzrok przyciągnął (przewrotny, jak mi się wydawało) tytuł „Jestem Polakiem, więc nie czytam”. Mimo, że jestem Polką, artykuł przeczytałam. Na początku przeraziły mnie statystyki, z których wynika, że ponad połowa z blisko 38 milionowego narodu w zeszłym roku nie przeczytała ani jednej książki. Robi wrażenie, prawda?

Idąc dalej tym tropem zaczęłam się zastanawiać, jak brak czytelnictwa i zanik ‘pędu do wiedzy’, bo przecież nawet powieści czegoś nas mogą nauczyć, przekłada się na inne dziedziny edukacji: funkcjonowanie szkół,

Przeglądając gazetę, mój wzrok przyciągnął (przewrotny, jak mi się wydawało) tytuł „Jestem Polakiem, więc nie czytam”. Mimo, że jestem Polką, artykuł przeczytałam. Na początku przeraziły mnie statystyki, z których wynika, że ponad połowa z blisko 38 milionowego narodu w zeszłym roku nie przeczytała ani jednej książki. Robi wrażenie, prawda?

Idąc dalej tym tropem zaczęłam się zastanawiać, jak brak czytelnictwa i zanik ‘pędu do wiedzy’, bo przecież nawet powieści czegoś nas mogą nauczyć, przekłada się na inne dziedziny edukacji: funkcjonowanie szkół, uczelni, czy wreszcie frekwencję na szkoleniach dokształcających osoby pracujące. Języka – w kwestiach akademickich – zasięgnęłam u znajomych wykładowców. Ich wnioski w znaczącej części pokryły się z tymi wynikającymi z tekstu można powiedzieć ‘źródłowego’ dla tego wpisu. Studenci i uczniowie coraz częściej, zamiast zagłębiać się w zadaną im lekturę, wolą poszukać opracowania i bazować na brykach. Obecność na lekcjach też nie jest imponująca – 45 minutowe bloki nudzą, nie pasują do tempa życia rodem z MTV. W ławkach pusto, w głowach… Różnie. Bo choć wyniki badań nie tchną optymizmem są tacy, którzy bez książek nie wyobrażają sobie życia mimo, że jak większość Gdańszczan pytanych przez dziennikarza Gazety Wyborczej o swoje nawyki ‘książkowe’, narzekają na brak czasu, czy ceny książek.

Bardzo podobne argumenty słyszę proponując klientom udział w kursach specjalistycznych. Są to szkolenia związane z produktami, które mają w swoich przedsiębiorstwach, ale nawet biorąc pod uwagę fakt, że rzeczywiście dodatkowa wiedza by im się przydała, nie mają kogo, albo za co wysłać na warsztaty. Co pozostaje? Jeśli chodzi o problemy ‘czasowe’ rozwiązaniem stają się e-szkolenia, odbywające się za pośrednictwem Internetu, ale – przy całym moim szacunku do nowoczesnych technologii – nie sądzę, żeby akurat przy zagadnieniach wysoce specjalistycznych były godnym zastępstwem dla kursów face2face. Nie chodzi tylko o brak możliwości pracy na ‘żywym organizmie’, czyli hardwarze lub softwarze, ale przede wszystkim o jedynie pośredni kontakt z prowadzącym, który nie podejdzie, nie wytłumaczy bądź co bądź skomplikowanych zagadnień. Przeszkody finansowe, można skwitować starym powiedzeniem ‘wiedza kosztuje, ale niewiedza nieporównywalnie więcej’. Wystarczy wyobrazić sobie skutki niespodziewanego przestoju na linii produkcyjnej spowodowanego niewłaściwym użytkowaniem sprzętu lub awarii, której nikt nie potrafi usunąć. Koszty w przypadku takich nieoczekiwanych sytuacji rosną astronomicznie, a wystarczyłoby sięgnąć po podręcznik szkoleniowy, przypomnieć sobie dane zagadnienie i ‘voila’ – po kłopocie!

Dla większości takie uzasadnienie jest przekonywujące i kursy cieszą się niemałą popularnością – pozostaje jeszcze znaleźć podobnie skuteczne wytłumaczenie dla konieczności czytania i – wykonując pracę u podstaw – zachęcać do zdobywania nowych informacji nie tylko przez wszelkiej maści ekrany, ale także ze źródeł drukowanych.

Ponieważ wakacje już w pełni – choć pogoda na to nie wskazuje – pracujmy nad tym, żeby Polak w wersji letniej rozpoznawalny był nie po przysłowiowych ‘sandałach i skarpetach’, a po książce w ręce.

Małgorzata Hadwiczak

Temat jest dla Ciebie interesujący? Napisz wiadomość do autora i zdobądź ciekawy kontakt.

TAGI:

Czytaj więcej

Czytaj więcej
Czytaj więcej
Czytaj więcej