Pojedynek Gutenberg vs Baird. Do przerwy 0:1
Przeglądając gazetę, mój wzrok przyciągnął (przewrotny, jak mi się wydawało) tytuł „Jestem Polakiem, więc nie czytam”. Mimo, że jestem Polką, artykuł przeczytałam. Na początku przeraziły mnie statystyki, z których wynika, że ponad połowa z blisko 38 milionowego narodu w zeszłym roku nie przeczytała ani jednej książki. Robi wrażenie, prawda?
Idąc dalej tym tropem zaczęłam się zastanawiać, jak brak czytelnictwa i zanik ‘pędu do wiedzy’, bo przecież nawet powieści czegoś nas mogą nauczyć, przekłada się na inne dziedziny edukacji: funkcjonowanie szkół,
Przeglądając gazetę, mój wzrok przyciągnął (przewrotny, jak mi się wydawało) tytuł „Jestem Polakiem, więc nie czytam”. Mimo, że jestem Polką, artykuł przeczytałam. Na początku przeraziły mnie statystyki, z których wynika, że ponad połowa z blisko 38 milionowego narodu w zeszłym roku nie przeczytała ani jednej książki. Robi wrażenie, prawda?
Idąc dalej tym tropem zaczęłam się zastanawiać, jak brak czytelnictwa i zanik ‘pędu do wiedzy’, bo przecież nawet powieści czegoś nas mogą nauczyć, przekłada się na inne dziedziny edukacji: funkcjonowanie szkół, uczelni, czy wreszcie frekwencję na szkoleniach dokształcających osoby pracujące. Języka – w kwestiach akademickich – zasięgnęłam u znajomych wykładowców. Ich wnioski w znaczącej części pokryły się z tymi wynikającymi z tekstu można powiedzieć ‘źródłowego’ dla tego wpisu. Studenci i uczniowie coraz częściej, zamiast zagłębiać się w zadaną im lekturę, wolą poszukać opracowania i bazować na brykach. Obecność na lekcjach też nie jest imponująca – 45 minutowe bloki nudzą, nie pasują do tempa życia rodem z MTV. W ławkach pusto, w głowach… Różnie. Bo choć wyniki badań nie tchną optymizmem są tacy, którzy bez książek nie wyobrażają sobie życia mimo, że jak większość Gdańszczan pytanych przez dziennikarza Gazety Wyborczej o swoje nawyki ‘książkowe’, narzekają na brak czasu, czy ceny książek.
Bardzo podobne argumenty słyszę proponując klientom udział w kursach specjalistycznych. Są to szkolenia związane z produktami, które mają w swoich przedsiębiorstwach, ale nawet biorąc pod uwagę fakt, że rzeczywiście dodatkowa wiedza by im się przydała, nie mają kogo, albo za co wysłać na warsztaty. Co pozostaje? Jeśli chodzi o problemy ‘czasowe’ rozwiązaniem stają się e-szkolenia, odbywające się za pośrednictwem Internetu, ale – przy całym moim szacunku do nowoczesnych technologii – nie sądzę, żeby akurat przy zagadnieniach wysoce specjalistycznych były godnym zastępstwem dla kursów face2face. Nie chodzi tylko o brak możliwości pracy na ‘żywym organizmie’, czyli hardwarze lub softwarze, ale przede wszystkim o jedynie pośredni kontakt z prowadzącym, który nie podejdzie, nie wytłumaczy bądź co bądź skomplikowanych zagadnień. Przeszkody finansowe, można skwitować starym powiedzeniem ‘wiedza kosztuje, ale niewiedza nieporównywalnie więcej’. Wystarczy wyobrazić sobie skutki niespodziewanego przestoju na linii produkcyjnej spowodowanego niewłaściwym użytkowaniem sprzętu lub awarii, której nikt nie potrafi usunąć. Koszty w przypadku takich nieoczekiwanych sytuacji rosną astronomicznie, a wystarczyłoby sięgnąć po podręcznik szkoleniowy, przypomnieć sobie dane zagadnienie i ‘voila’ – po kłopocie!
Dla większości takie uzasadnienie jest przekonywujące i kursy cieszą się niemałą popularnością – pozostaje jeszcze znaleźć podobnie skuteczne wytłumaczenie dla konieczności czytania i – wykonując pracę u podstaw – zachęcać do zdobywania nowych informacji nie tylko przez wszelkiej maści ekrany, ale także ze źródeł drukowanych.
Ponieważ wakacje już w pełni – choć pogoda na to nie wskazuje – pracujmy nad tym, żeby Polak w wersji letniej rozpoznawalny był nie po przysłowiowych ‘sandałach i skarpetach’, a po książce w ręce.