Treści
Po prostu ŁAŁ
Po prostu ŁAŁ
A jednak przydrożne billboardy stanowią niewyczerpane źródło inspiracji – choćby z tego powodu cieszę się, że w Krakowie nie jeździ się metrem! Przyzwyczajeni do najróżniejszych metod jakich imają się firmy, by zwrócić naszą uwagę na swoje reklamy, przestaliśmy już chyba reagować na „krzyczące” z gazet, ulotek, czy plakatów „OKAZJE”, „PROMOCJE”, „WYPRZEDAŻE”. Minimalne wrażenie robi wciąż „SZOK”, ale z nim też się oswajamy. Co na to producenci?
W poszukiwaniu chwytliwych haseł sięgnięto naturalnie do języka angielskiego – prawdziwej kopalni zwrotów-przyciągaczy! I tak na przykład jeden z supermarketów zachęca nas do robienia u siebie zakupów sformułowaniem „ŁAŁ CENOWE!”. Zaciekawiona – nie tyle propozycją (zapewne interesującą, jak każda inna) sklepu – a formą przekazu poszperałam tu i tam… Okazało się, że faktycznie angielskie „wow” na tyle zadomowiło się w naszym kraju, że doczekało się spolszczenia, figurującego nawet w słownikach mowy potocznej. Powiedzmy, że z formalnego punktu widzenia słowo – choć mnie osobiście kłujące w oczy – jest poprawne. Pytanie jednak, czy faktycznie język polski jest na tyle ubogi, że koniecznie trzeba zapożyczać tak nagminnie słowa z zagranicy. Odpowiedź jest chyba oczywista
Nikt nie oczekuje by billboardy stały się medium edukującym społeczeństwo, ale coraz większej części reklam bliżej jest do twarogu z Chojnic ‘od którego nikt jeszcze nie umarł” w warstwie tekstowej i „Boczku wartego zachodu” w wizualnej, niż do ekwilibrystyki lingwistycznej godnej Jeremiego Przybory. A gdyby tak zadać sobie trochę trudu, by billboard lub plakat był kawałem dobrej marketingowej roboty, a nie tylko kaŁAŁem papieru?